środa, 23 maja 2012

bez butów

Nie lubię zbędnej ideologii.
Nie lubię "projektów artystycznych", które trzeba najpierw opisać i wytłumaczyć, by ktoś mógł dostrzec w nich sens.
Ale lubię stopy. I mam ku temu swoje powody.

Często patrzę na stopy dzieci moich Przyjaciół. Na równiutkie paluszki, na których te Maluchy będą opierały się przez całe życie. Patrzę na urocze stópki, które, zapewne za jakiś czas, się wykrzywią. I nie będzie do końca wiadomo czy to pod wpływem złego obuwia, czy małych i dużych problemów.

Przez długi czas stopy, a właściwie stopa, była moim kompleksem. Poparzenie, które miałam od zawsze, zasłaniałam butami i nie wierzyłam Tacie, który mówił, że "się rozejdzie".
Rozeszło się. Nie do końca, nawet, wiem kiedy przestało być aż tak widoczne, bo gdzieś w międzyczasie polubiłam moje stopy. Trochę krzywe, trochę poparzone, z wysokim podbiciem, które uniemożliwia zakup wielu butów.
Stopy, które wiele przeszły, i na których ja wiele przeszłam. Stopy, które lubią słońce i czerwony lakier.

Dziękuję wszystkim, którzy przyłączyli się do akcji "zielone-buty bez butów". Dziękuję za pokazane stopy, maile i ujawnione imiona.
Nie napiszę, że każda stopa kryje jakąś historię, choć, tak po prawdzie myślę, że coś w tym jest.
Z resztą ... zobaczcie sami - www.bezbutow.zielonebuty.pl.

* uwagi i poprawki zgłaszajcie proszę na zielonebuty.blog@gmail.com

piątek, 11 maja 2012

nothing else matters

Tęsknię za miastem, w którym kiedyś mieszkałam. Za miastem, które przez chwilę było moim, choć nigdy bym siebie o to nie podejrzewała.
Tęsknie za deptakiem, wygodnymi ławkami i wszechobecną zielenią. Za muzykami i dziećmi taplającymi się w fontannach. Za zapachem ciepła.

Czasem, zwłaszcza wiosną, pozwalam, by czas się cofnął. Wychodzę z pracy i niespiesznie idę na deptak. Wyciągam książkę, choć jej nie otwieram. Kilka metrów dalej, ktoś gra na skrzypacach Nothing else matters. I jest tak, jak kilka lat temu.

W drodze powrotnej myślę o miejscach na Ziemi. Naszych miejscach i o niezachwianej pewności, że to właśnie one.

Nie wiem, które jest moim. Tak jak nie wiem czy jest tylko jedno. Może jest ich kilka? Może nie wszystkie jeszcze odkryłam. A może poczucie, że to właśnie to miejsce, to życie i ten moment nigdy nie będzie mi dane.

* przepisane

poniedziałek, 7 maja 2012

thank God I'm a woman

Lubię kobiety. Jakkolwiek to nie brzmi.
Lubię za pomalowane paznokcie, długie spódnice i zakupy robione na targu. Lubię za to, jak idą przez życie, walczą z codziennością i za to, jak wychowują dzieci. Sympatyzuję z większością, choć z tak niewieloma się przyjaźnię.

Jednak najbardziej lubię komplementy od kobiet. Bo wydają mi się szczere. Znacznie trudniejsze do wypowiedzenia, bo nierzadko podszyte nutką zazdrości i odrobiną porównania, które nie zawsze wypada na plus dla komplementującej.

Jakiś czas temu napisałam pewnej wyjątkowej kobiecie zdanie, które, jak powiedziała, Ją wzruszyło. Wczoraj, gdzieś między deską do prasowania, a framugą sypialnianych drzwi to zdanie do mnie wróciło.
A kiedy dorosnę będę chciała być taka jak Ty.
I nawet jeśli nie było napisane aż tak na poważnie, dla mnie, na moment, zatrzymał się świat.

wtorek, 1 maja 2012

vélo

Uspokajam się myjąc podłogi i jeżdżąc na rowerze. Dziś, z racji Święta Pracy, wybrałam to drugie.

Raz na jakiś czas czuję, że świat na pewno jest przeciwko mnie. Zwykle są to pogodne dni, podczas których, od samego rana, coś jest nie tak. Okazuje się, na przykład, że mój telefon ma sim locka. Niby nic takiego. Niby do przewidzenia. Ale biorąc pod uwagę zmianę operatora i dzień wolny od pracy nagle robi się problem, bo przeraża mnie myśl o wszystkich tych, którzy mogli pisać lub dzwonić. Choć jak znam życie nie dzwonił nikt.
Słońce zbyt szybko zachodzi za chmury. Plan pięknej, wiosennej opalenizny i uczucia zmęczenia słońcem, które uwielbiam, odchodzi w niepamięć.
Chwilę później komputer, a właściwie zasilacz, odmawia posłuszeństwa. Przeliczam ile ma lat. W mojej opinii za mało na to, by, ot tak, bez ostrzeżenia, się zepsuć.
W tle samochód, który prosi się o odstawienie go do mechanika, bo już nawet ja wiem czym jest „bicie na kierownicy”.

W domu nie mogę znaleźć sobie miejsca. Przebieram się szybko i wsiadam na rower. Pierwsze kilometry pokonuję dość szybko. W tle Glen Hansard śpiewa o Fitzcarraldo. Wkurza mnie, że muszę się zatrzymać i czekać aż podniosą szlaban.

Zwalniam gdzieś w okolicach piątego kilometra. Włączam Imany i wybieram „Slow down”, żeby było tematycznie. Po kilku minutach udaje mi się przestać myśleć.
Chwilę temu padał deszcz. Wiosenny. Pachnie betonem (jak zwykłam mawiać), choć mijam pola. Oglądam się przez ramię i sprawdzam czy nikt nie jedzie za mną. Nie jedzie. Śpiewam sobie głośno, i myślę, po raz setny, że na świecie jest mało rzeczy przyjemniejszych niż jazda na rowerze.